wtorek, 10 lutego 2009

John Frusciante - The Empyrean





















Record Collection, 2009


1. "Before the Beginning"

2. "Song to the Siren" (Tim Buckley, Larry Beckett)

3. "Unreachable"

4. "God"

5. "Dark/Light"

6. "Heaven"

7. "Enough of Me"

8. "Central"

9. "One More of Me"

10. "After the Ending"


No tak, po zmasowanym ataku kolejnych sześciu płyt w latach 2004-2005 solowa kariera Johna Frusciante, znanego przede wszystkim z bycia członkiem Red Hot Chili Peppers, udała się na zasłużony odpoczynek po to, by powrócić 4 lata później. The Empyrean, podobnie jak kilka poprzednich albumów tego muzyka, powstał we współpracy z multiinstrumentalistą Joshem Klinghofferem, gościnnie na basie wystąpił także Flea.

Po pierwszym przesłuchaniu krążka można stwierdzić, że John Frusciante wypracował sobie pewien charakterystyczny styl – oszczędne, raczej spokojne kompozycje, ciepłe brzmienie gitary, no i ten głos – przez fanów uważany za cudowny, przed malkontentów – za straszliwy i nie do zniesienia. Przy komponowaniu materiału na nową płytę, muzyk postanowił trzymać się właśnie tych sprawdzonych rozwiązań. Do tego stopnia, że najnowsza płyta Johna nie jest w stanie niczym zaskoczyć kogokolwiek, kto zetknął się z jego wcześniejszą twórczością.

Nowy materiał jest w dużej części melancholijny i często po prostu chwytający za serce(warto zwrócic uwagę na otwierający album utwór Before the beggining, a także na cover Song to the siren Tima Buckleya). Na albumie bardzo dużą rolę odgrywa Josh Klinghoffer – praktycznie w każdej piosence pojawiają się klawisze w przeróżnych wydaniach – od pogodnych zagrywek po kosmiczne dźwięki.

Trzeba przyznać, że Frusciante z każdym albumem coraz bardziej rozwija swoje możliwości wokalne(co udowodnił już na Stadium Arcadium). Na płycie nie ma już nieporadnych falsecików rodem z Bee Gees, które tak często straszyły na wcześniejszych krążkach artysty. Każde wejście wokalu jest starannie przemyślane – od wysokich zaśpiewów w God po niskie pomrukiwania w One more of me(kto by pomyślał, że Frusciante będzie umiał tak nisko i czysto zaśpiewać, hę?).

Jednym słowem, dziesiąty album solowy Johna Frusciante najprawdopodobniej spełni pokładane w nim przez fanów nadzieje. Muzyk konsekwentnie kroczy obraną przez siebie ścieżką i dostarcza nam kolejną solidną dawkę równej, dobrej muzyki pełnej emocji. The Empyrean raczej nie przysporzy Johnowi wielu nowych fanów, bo nie przynosi praktycznie niczego odkrywczego. Ale czy Frusciante musi jeszcze komukolwiek coś udowadniać?

Brak komentarzy: