poniedziałek, 26 stycznia 2009

Franz Ferdinand - Tonight: Franz Ferdinand
















Domino Records, 2009

1. "Ulysses"

2. "Turn It On"

3. "No You Girls”

4. "Twilight Omens"

5. "Send Him Away"

6. "Live Alone"

7. "Bite Hard"

8. "What She Came For"

9. "Can't Stop Feeling"

10. "Lucid Dreams"

11. "Dream Again"

12. "Katherine Kiss Me"


Wreszcie nadszedł ten dzień. Panie i panowie, Franz Ferdinand. jeden z najbardziej wychwalanych zespołów tzw. Nowej Rockowej Rewolucji wydał swoją trzecią płytę. Płytę, z którą wiąże się mnóstwo oczekiwań, zwłaszcza mając na uwadze sukces dwóch poprzednich krążków. Przed rozpoczęciem nagrywania „Tonight: Franz Ferdinand” Kapranos i spółka urządzili sobie studio nagrań w wielkim, starym budynku na obrzeżach Glasgow; postanowili zmienić otoczenie, odciąć się od świata, szukali nowych brzmień. Jak to kiedyś powiedział Stwórca: szukajcie, a znajdziecie.

Już po przesłuchaniu – singlowego Ulyssesa można zauważyć, że Franz Ferdinand się zmienił. Trochę jakby wydoroślał, trochę spoważniał. Ale jednocześnie w kolejnych kawałkach widać, że tak naprawdę ten zespół ciągle ma patent na tworzenie świetnych tanecznych piosenek. Tanecznych i, uwaga, dyskotekowych.

Jedną z największych innowacji wprowadzonych na „Tonight: Franz Ferdinand” jest masowe wręcz użycie elektroniki. Zdecydowanie wyraźniejsze są też partie basu, a także perkusji. Z pomieszania tych wszystkich składników powstaje smakowita potrawa: wielka, rockowo-elektroniczna rozpierducha. Taka na przykład, jak w drugiej części Lucid Dreams, gdzie na chwilę pojawia się taki bit, jakby chłopaki z Franz Ferdinand chcieli zaimponować Prodigy. Prawdę mówiąc ciekaw jestem jaka jest w tym całym podejściu do brzmienia zasługa samego zespołu, a jaka nowego producenta, Dana Careya(wcześniej współpracował m.in. z Lilly Allen).

„Tonight: Franz Ferdinand” Jest w jednej rzeczy bardzo podobna do swoich poprzedniczek. Praktycznie każda z piosenek nadaje się na singiel, praktycznie każdą da się podśpiewywać w wolnych chwilach, a co za tym idzie – można chóralnie odśpiewać na koncercie. I rzeczywiście, kawałki z tej płyty na pewno sprawdzą się na koncertach. Zarówno na tych klubowych, jak i festiwalowo-stadionowych. Podejrzewam, że już niedługo takie Bite Hard czy No You Girls będą stawiane w jednym rzędzie z takimi live-killerami jak This Fire.

Franz Ferdinand po tych swoich dwóch pierwszych, równych albumach poszedł w ciekawą stronę. Nabrał sobie pełnymi garściami świeżego, elektronicznego brzmienia, które sprawiło, że trzecia płyta nie jest kolejną luźną wariacją na temat debiutu. Ciekawe co z tymi facetami będzie, tak powiedzmy za 5 lat.