sobota, 13 grudnia 2008

Cold War Kids - 25 XI 2008, Moby Dick, Madryt


Udało się. Po dość długiej niepewności związanej z brakiem biletów, ostatecznie zdobyłem wejściówkę na Cold War Kids. Występ był częścią europejskiej trasy promującej najnowszy krążek zespołu, Loyalty to loyalty. Koncert miał się odbyć w klubie Moby Dick, niedaleko Santiago Bernabeu. Po przybyciu okazało się, że jest to średniej wielkości knajpa mieszcząca, powiedzmy, 150 osób(to przynajmniej wyjaśniałoby dlaczego biletów brakło w ciągu kilku dni od ogłoszenia daty koncertu).
Niemal od razu po otwarciu drzwi na scenę wyszła islandzka grupa Hjaltalín, która zasługuje na nieco uwagi. Zespół występował w okrojonym składzie (gitara, bas, perkusja, fagot) i zaprezentował dosyć ciekawą mieszankę rocka i alternatywnych wybryków. Pomimo początkowego onieśmielenia, z czasem poszczególni członkowie grupy co raz częściej nawiązywali kontakt z publicznością, przede wszystkim namawiając do zakupu debiutanckiej płyty Sleepdrunk Seasons.

Punktualnie o 22. światła zgasły, a na scenie pojawili się muzycy Cold War Kids. Bez zbędnych ceregieli zabrali się za Every Valley is not a Lake, kawałek z nowej płyty zespołu. Prawdziwa zabawa zaczęła się jednak, gdy Nathan Willet zapowiedział kolejny utwór, We used to vacation. W dalszej części set listy pojawiły się praktycznie wszystkie piosenki, jakich można było oczekiwać(pierwszy singiel promujący Loyalty to loyalty – Something is not right with me, ale także największe hity z debiutanckiej płyty – Robbers and Cowards), a także kilka niespodzianek, takich jak np. niepublikowany na żadnej z płyt utwór Coffee Spoon. Występ osiągnął jednak apogeum podczas finałowego wykonana St. John. Szaleństwo zespołu udzieliło się też publiczności – muzycy(i nie tylko) grali na wszystkim co było pod ręką – talerzach, bębenkach, grzechotkach, a nawet na pustej butelce.


Trzeba przyznać, ze chłopaki z zespołu się nie oszczędzały. Szaleństwa basisty, Matta Mausta i gitarzysty, Jonniego Russela sprawiały, że nie dało się oderwać od nich wzroku. Podskoki, poszturchiwania, głupawe miny powtarzały się, z mniejszym lub większym natężeniem, praktycznie przez cały koncert. Widać było, że granie, kontakt z publicznością, ale także własne towarzystwo na scenie po prostu niesamowicie ich cieszy. Występ nie był może perfekcyjny od strony technicznej, ale drobne wpadki wynagradzane były uśmiechami i kolejnymi szaleństwami.

Właśnie ten luz, z jakim muzycy Cold War Kids podchodzą do własnej twórczości i samych siebie jest godny podziwu. Warto podkreślić, że po koncercie, członkowie zespołu usiedli sobie po prostu przy piwie, weseli i chętni do rozmowy. Na pytanie o ewentualny przyjazd do Polski perkusista, Matt Aveiro, zareagował z entuzjazmem. Stwierdził, że chętnie by u nas zagrał i pomimo tego, iż nie zna dobrze polskiej kultury, jednym z jego ulubionych reżyserów jest Krzysztof Kieślowski(Kajslauski).
Podsumowując, Cold War Kids zagrali naprawdę dobry, energetyczny koncert. Pokazali to, co w rocku jest najważniejsze - radość z grania i świetny kontakt z hiszpańską, zazwyczaj niemrawą publicznością. Pozostaje mieć tylko nadzieję że w miarę upływu lat i nagranych albumów chłopakom z zespołu nie braknie właśnie tej autentyczności i radości.