Hej, na początek wrzucam relację z koncertu, na który wybrałem sięrazem z moją dziewczyną – Michaśką. Zapraszam do czytania!
Na madrycki koncert Róisín Murphy trafiłem trochę przypadkiem. M., która niegdyś była fanką Moloko naturalnie pokochała solowe dokonania Róisín i nie wyobrażała sobie jak mogła by nie pójść na jej show. Na początku nie byłem do tego przekonany, ale w końcu się zdecydowałem. I dobrze.
Pierwsze zaskoczenie przyszło jeszcze przed samym występem. Róisín miała zagrać w klubie la Riviera, który z zewnątrz wygląda jak stary, obskurny, od stuleci nieużywany magazyn. Tak, to tutaj grają wszyscy wielcy, którzy przyjeżdżają do Madrytu. Pomimo tego, że nie weszliśmy pierwsi, praktycznie bez problemu dostaliśmy się pod same barierki.
Oczekiwanie na koncert miał wypełnić szerzej nieznany DJ Atat. Wyobraźcie sobie imprezę rozkręcaną przez spłoszonego, łysawego pana w średnim wieku. No właśnie. Punktualnie o 21.30 sala wypełniła się dymem, z którego wyłonili się poszczególni członkowie zespołu no i ta, na którą wszyscy tego wieczora czekali. Overpowered, zaczęło się.
Jeżeli ktoś tego jeszcze nie wie, Róisín Murphy show-(wo)manką jest. Mnóstwo ubrań, mnóstwo błyszczących dodatków, mnóstwo prowokujących spojrzeń (jeden z Hiszpanów wykrzykiwał co chwilę z łamanym, hiszpańskimi akcentem ‘ej low je, Rojsin’), ciągły kontakt z publicznością. Już od samego początku biegała po całej scenie, zaczepiała gitarzystę i dziewczyny z chórku. Warto się też bliżej przyjrzeć ubraniom ex-wokalistki Moloko. Ikona mody i stylu, jak zazwyczaj jest określana przez tych, którzy bardziej niż ja znają się na rzeczy, miała na sobie praktycznie wszystko, co można sobie wymyślić – od przezroczystych bluzeczek po materiałowego jelenia. Przed każdą kolejną piosenką przebierała się, ubierała, rozbierała. M. była zachwycona;).
Róisín przykuwała jednak uwagę nie tylko swoim scenicznym, bardzo starannie wyreżyserowanym zachowaniem, ale także niesamowitym, praktycznie idealnym głosem. Podczas całego koncertu nie zdarzył się ani jeden fałsz, ani jedna niepewność. Można by się czepiać tego, że w kilku miejscach nie śpiewała tak wysoko, jak na płytach, ale nie zaliczyłbym tego do minusów.
Jeżeli chodzi o setlistę, to zostaliśmy uraczeni większością największych przebojów wokalistki (zabrakło praktycznie tylko If We’re In Love i Sow Into You). Oczywiście przeważały kawałki z Overpowered, ostatniej płyty Róisín promowanej na tej trasie, ale mieliśmy też okazję usłyszeć np. spokojny Through Time w wersji unplugged. No właśnie. Jedną z części show było zagranie kilku piosenek w bardziej „kameralnym” nastroju. Zespół i wokalistka przenieśli się na jedną część sceny, do przygotowanych wcześniej instrumentów. Duży plus za pomysł. Na uwagę zasługuje też fakt, że podczas całego koncertu Róisín zaśpiewała aż 7 piosenek Moloko.
Warto wspomnieć także o tym, że wersje piosenek zaprezentowane przez artystkę często różniły się od studyjnych – najlepiej widać to było na przykładzie Movie Star, która wykonana była jako remix oryginalnego utworu. Ponadto w środku piosenek zdarzały się improwizacje (nawet kilkuminutowe!) poszczególnych członków zespołu.
Podsumowując, Róisín zagrała świetny koncert. Praktycznie każdy dostał to, po co przyszedł – wielki show i dobrą zabawę. Ponad dwie godziny imprezy, którą zapamiętam na długo. Tym bardziej z czystym sumieniem mogę polecić zbliżający się warszawski koncert artystki.
Na madrycki koncert Róisín Murphy trafiłem trochę przypadkiem. M., która niegdyś była fanką Moloko naturalnie pokochała solowe dokonania Róisín i nie wyobrażała sobie jak mogła by nie pójść na jej show. Na początku nie byłem do tego przekonany, ale w końcu się zdecydowałem. I dobrze.
Pierwsze zaskoczenie przyszło jeszcze przed samym występem. Róisín miała zagrać w klubie la Riviera, który z zewnątrz wygląda jak stary, obskurny, od stuleci nieużywany magazyn. Tak, to tutaj grają wszyscy wielcy, którzy przyjeżdżają do Madrytu. Pomimo tego, że nie weszliśmy pierwsi, praktycznie bez problemu dostaliśmy się pod same barierki.
Oczekiwanie na koncert miał wypełnić szerzej nieznany DJ Atat. Wyobraźcie sobie imprezę rozkręcaną przez spłoszonego, łysawego pana w średnim wieku. No właśnie. Punktualnie o 21.30 sala wypełniła się dymem, z którego wyłonili się poszczególni członkowie zespołu no i ta, na którą wszyscy tego wieczora czekali. Overpowered, zaczęło się.
Jeżeli ktoś tego jeszcze nie wie, Róisín Murphy show-(wo)manką jest. Mnóstwo ubrań, mnóstwo błyszczących dodatków, mnóstwo prowokujących spojrzeń (jeden z Hiszpanów wykrzykiwał co chwilę z łamanym, hiszpańskimi akcentem ‘ej low je, Rojsin’), ciągły kontakt z publicznością. Już od samego początku biegała po całej scenie, zaczepiała gitarzystę i dziewczyny z chórku. Warto się też bliżej przyjrzeć ubraniom ex-wokalistki Moloko. Ikona mody i stylu, jak zazwyczaj jest określana przez tych, którzy bardziej niż ja znają się na rzeczy, miała na sobie praktycznie wszystko, co można sobie wymyślić – od przezroczystych bluzeczek po materiałowego jelenia. Przed każdą kolejną piosenką przebierała się, ubierała, rozbierała. M. była zachwycona;).
Róisín przykuwała jednak uwagę nie tylko swoim scenicznym, bardzo starannie wyreżyserowanym zachowaniem, ale także niesamowitym, praktycznie idealnym głosem. Podczas całego koncertu nie zdarzył się ani jeden fałsz, ani jedna niepewność. Można by się czepiać tego, że w kilku miejscach nie śpiewała tak wysoko, jak na płytach, ale nie zaliczyłbym tego do minusów.
Jeżeli chodzi o setlistę, to zostaliśmy uraczeni większością największych przebojów wokalistki (zabrakło praktycznie tylko If We’re In Love i Sow Into You). Oczywiście przeważały kawałki z Overpowered, ostatniej płyty Róisín promowanej na tej trasie, ale mieliśmy też okazję usłyszeć np. spokojny Through Time w wersji unplugged. No właśnie. Jedną z części show było zagranie kilku piosenek w bardziej „kameralnym” nastroju. Zespół i wokalistka przenieśli się na jedną część sceny, do przygotowanych wcześniej instrumentów. Duży plus za pomysł. Na uwagę zasługuje też fakt, że podczas całego koncertu Róisín zaśpiewała aż 7 piosenek Moloko.
Warto wspomnieć także o tym, że wersje piosenek zaprezentowane przez artystkę często różniły się od studyjnych – najlepiej widać to było na przykładzie Movie Star, która wykonana była jako remix oryginalnego utworu. Ponadto w środku piosenek zdarzały się improwizacje (nawet kilkuminutowe!) poszczególnych członków zespołu.
Podsumowując, Róisín zagrała świetny koncert. Praktycznie każdy dostał to, po co przyszedł – wielki show i dobrą zabawę. Ponad dwie godziny imprezy, którą zapamiętam na długo. Tym bardziej z czystym sumieniem mogę polecić zbliżający się warszawski koncert artystki.
2 komentarze:
Pisz, jegomościu pisz. Bo piszesz naprawdę dobrze. Pozdrawiam ze wschodu :P
Wow, Andrzeju;) naprawdę bardzo plastyczne i dynamiczne opisy:) prawie czułam się jakbym była na tym koncercie:)
Ania.
Prześlij komentarz